Realizacja projektu Viosa (z greckiego Aoos) doszła do skutku w lipcu 2023 roku. Prężną 8 osobową ekipą wyruszyliśmy wynajętym busem z własnymi kajakami, w długą podróż do Albanii. Nasz przejazd z Siedlec do miasta Permet, z którego rozpoczynaliśmy spływ, zajął około30 godzin ciągłej jazdy (bez noclegów). Tranzytem pokonaliśmy Słowację, Węgry, Serbię i Macedonię Północną. Na miejsce dotarliśmy koło północy i rozbiliśmy się namiotami w okolicach miasta, w pobliżu źródeł termalnych. Baseny z ciepłą wodą i starym kamiennym mostem, gdzie przed rozpoczęciem spływu postanowiliśmy się zrelaksować, znaleźliśmy dopiero rano.
Po kąpieli i w dobrych humorach znaleźliśmy parking strzeżony (no prawie), gdzie zostawiliśmy busa i przyczepę (5 euro za dobę), około 300 metrów od miejsca wodowania kajaków. Rozładunek i pakowanie kajaków zajęło trochę czasu, więc wystartowaliśmy mocno popołudniu. Założenie było takie, że na progach z mocno rwącą wodą przeprowadzaliśmy kajaki brzegiem. Na fragmentach łatwiejszych, przepływaliśmy mniejsze bystrza. Już pierwszego dnia nie obyło się jednak bez wywrotek i strat w sprzęcie. Lustrzanka z nowym obiektywem, której omal nie utopiłem godzinę po starcie, odmówiła posługi na resztę wyjazdu (obiektyw odparował i działa - na szczęście), natomiast aparat do dnia dzisiejszego jest w naprawie (choć szanse na reaktywacje są:-)). Relacja fotograficzna musiała się ograniczyć do zdjęć wykonanych aparatem z telefonu (na szczęście przyzwoitym).
Pierwsze 2,5 dnia spływu to górski odcinek Permet-Tepelena i walka z bystrzami, przeprowadzanie kajaków, wywrotki, suszenie ekwipunku i zasłużone wieczorne odpoczynki przy ognisku na malowniczych plażach nad brzegiem rzeki.
Trasa z pod twierdzy w Tepelena do Mifol to delikatne bystrza i szeroka dolina rzeki roztokowej jaką jest Viosa. Im bliżej ujścia, tym rzeka robiła się spokojniejsza i bardziej leniwa.
W ujściowym odcinku Viosa sięgała kilkuset metrów szerokości. W poprzek koryta na wielkich wysięgnikach rozciągnięte były sieci/podrywki, które opuszczano na dno a następnie za pomocą wyciągarek spalinowych wyciągano i opróżniano ze schwytanych ryb.
Adriatyk przywitał nas delikatnie, niemal bez fal, ciepłą wodą, w której moczyliśmy się do wieczora. Zakładając, że pogoda będzie stabilna, następnego dnia wyruszyliśmy nieco później niż zwykle.
Falowanie nieco większe niż dnia poprzedniego nie zapowiadało zmiany pogody. Po 3 godzinach wiosłowania w pełnym słońcu, podmuchy wiatru zrobiły się silniejsze. Łagodne fale zaczęły rosnąć i coraz częściej załamywać na kajakach. Z każdą chwilą pomimo, że słonecznie i ciepło, warunki na wodzie wywołane porywistym wiatrem się pogarszały. Płynęliśmy dość daleko od brzegu, około 300-400 metrów. Zdecydowaliśmy się awaryjnie lądować. Z daleka obserwowaliśmy jak na przyboju fale z łoskotem załamują się tuż przed plażą. Wiedzieliśmy, że musimy pokonać to barierę z jak najmniejszymi stratami, co dostarczyło niemałej dawki adrenaliny (zwłaszcza ostatnie 50 metrów od brzegu).
Niemal bez szwanku dotarliśmy do brzegu i zostaliśmy w tym miejscu na noc. Na plaży znaleźliśmy 2 knajpy, z których usług skorzystaliśmy z przyjemnością. Zwłaszcza, że były to pierwsze restauracje na naszej wyprawie, gdzie mogliśmy coś zjeść. Wiatr wiał nieprzerwanie do wieczora i uspokoił się dopiero nad ranem. Żeby się przed nim schować musieliśmy odciągnąć kajaki 150 metrów od brzegu, za niewielkie naturalne przewyższenie, za którym było nieco spokojniej, tam też rozbiliśmy namioty.
Porankiem odkryliśmy niewielki przesmyk na jezioro/lagunę Nartës wewnętrzne, około 1,5 kilometra dalej, którym po małych trudnościach przedarliśmy się na otwartą taflę wody. Bez wiatru i bez fal dopłynęliśmy do brzegów jeziora przy monastyrze Shën Mërisë około 10 km od miasta Wlora gdzie zakończyliśmy spływ. Samo jezioro było wypłycone, zasolone, zamulone i nie przedstawiało żadnej większej wartości dla komercyjnego turysty. Stwarzało natomiast genialne warunki dla licznych gatunków ptaków.
Z pod monastyru do Wlory, pod wypożyczalnię samochodów, podwieźli mnie Polacy zwiedzający Albanię. Wypożyczalnia, którą znalazłem w internecie przed wyprawą była jednak zamknięta. Miejscowy sklepikarz przyszedł z pomocą i zadzwonił do właściciela, który na szczęście mówił po angielsku (co nie jest jeszcze często spotykane). Po godzinie przyjechali jego kuzyni i wypożyczyli mi auto za gotówkę, bez kart kredytowych. Potrzebowałem auta na kilka godzin (za dobę, wypożyczalnia liczyła sobie 35EUR), jednak musiałem zapłacić za minimum 3 dni, bo taki był najmniejszy okres wypożyczenia. Z pewnością taniej było by dojechać do Permet autobusem, jednak trochę gonił nas czas i zdecydowałem się wybrać opcję z samochodem. Wróciłem po jednego z Pawłów i we dwóch pojechaliśmy po busa do Permet, łapiąc gumę w wypożyczonym VW (rozerwało nam oponę i musieliśmy odwiedzić, jeszcze warsztat i kupić używkę na wymianę). Już po ciemku odstawiliśmy auto do wypożyczalni i wróciliśmy pod monastyr po resztę załogi. Na zakończenie wyprawy zahaczyliśmy o restaurację i po kolacji ruszyliśmy w trwającą 2 dni podróż powrotna do Polski.
Podsumowując: płynęliśmy 7 dni, rzeką która od górskich bystrzy przeszła w leniwą niemal stojącą wodę, morzem adriatyckim z wysokimi falami i wypłyconym jeziorem/laguną Nartës . Pokonaliśmy ponad 170 km kajakami. Przejechaliśmy około 5000 km przez 6 krajów. Jak na każdej wyprawie nie obyło się bez licznych przygód i nieprzewidzianych zdarzeń.
www.dzikierzeki-kajaki.pl, kozirad@wp.pl, (+48) 505-666-424